6.11.2015

Rozdział piąty.



Przez noc nie potrafisz zamknąć powiek nawet na krótką sekundę. Przez twoją głowę przechodzą setki myśli. Nie wierzysz w to, co powiedział lekarz. A może wierzysz, tylko nie przyjmujesz do wiadomości. Nie potrafisz z tym się oswoić. Ty i rak? Coś niemożliwego. Przecież czujesz się znacznie lepiej i gdzieś z tyłu głowy myślisz o zbliżającym się sezonie ligowym.
- Doktorze, a możecie powtórzyć badania? - błagalnym wzrokiem prosisz ordynatora.
- Panie Bartoszu, powtórzyliśmy trzy razy. Bardzo mi przykro, lecz proszę się tak nie zamartwiać.
- Niby jak nie? Długo tutaj zostanę?
- Jutro dostanie pan wypis wraz ze skierowaniem na szczegółowe badania oraz adres specjalisty.
- Mogę mieć prośbę?
- Oczywiście.
- Mogą państwo nikogo nie informować, że tutaj przebywam, ani co mi dolega. Nie chcę, żeby jakiś dziennikarz dowiedział się, co mi jest, a podejrzewam, że pod przykrywką kogoś z rodziny mogą się pojawiać.
- Ależ oczywiście. Może pan być spokojny, dodatkowo obowiązuje nas tajemnica lekarska.
Lekarz opuszcza twoją salę i zostajesz ponownie sam. Leżysz sam w pokoju, by nie wzbudzać niepotrzebnego zainteresowania. Następnego dnia dostajesz się do swojego mieszkania. Wymyślasz na poczekaniu powód swojej absencji na boisku i uspokajasz tym ojca, który dzwoni zatroskany o twoje zdrowie. Prócz lekarzy w łódzkim szpitalu oraz lekarza kadry i trenera nikt nie wie, co ci dolega. Nawet Wiktoria nie raczyła ciebie odwiedzić, gdy byłeś w szpitalu. Zostawiasz torbę przy wejściu, bluzę rzucasz w kąt i ociężałym krokiem dochodzisz do łóżka. Rzucasz się na materac i zaczynasz okropnie szlochać. Kolejne kilka dni to maraton między jednym lekarzem, a drugim. Między jednym badaniem, a drugim. Na środę jesteś umówiony do profesor Jamro, która jest podobno jednym z najlepszych lekarzy onkologów w Warszawie.

*

Środa jest jednocześnie środkiem tygodnia. Zaczęłaś pracę o dziewiątej, a kończysz o siedemnastej. Mimo, że została ci raptem godzina do zakończenia zmiany, czujesz się bardzo wyeksploatowana. Nawet dwie kawy nic nie pomogły. Jak na złość pacjentów jest sporo, a znaczna część próbuje leczyć się na własną rękę specyfikami wydawanymi bez recepty, a przez to wy farmaceuci macie więcej pracy, ponieważ musicie na podstawie wywiadu z klientem polecić najodpowiedniejszy lek. Tuż przed siedemnastą zjawia się jeszcze jedna osoba, gdy ty już głośno wypuściłaś powietrze mając w głowie, że musisz zdecydować co może tejże osobie pomóc, okazuje się, że wyciąga z portfela złożoną biała receptę. Po odnalezieniu leku wydajesz wraz z paragonem pacjentowi i pełna ulgi ściągasz biały fartuch.
- Ola, masz klucze do apteki? - słyszysz za plecami głos właścicielki.
- Tak.
- A możesz jutro rano otworzyć? - z niewesołą miną zgadzasz się, ponieważ wiesz, że musisz się zjawić w miejscu pracy najpóźniej o wpół do siódmej, gdyż apteka otwarta jest od siódmej. Zmieniasz buty, ubierasz jesienny szalik i już masz przepasać się torebką, gdy zatrzymuje cię zziajana i pobladła Marcelina, koleżanka z pracy.
- Ola, pamiętasz, co wydałaś temu pacjentowi? - odbierasz receptę od Marceliny.
- Tak, przed chwilą ten chłopak był u mnie.
- Dałaś mu opakowanie z dwa razy mocniejszą dawką. - krew natychmiast szybciej przepływa przez twoje ciało. - Sprawdzałam teraz i nie zgadzają się pudełka, a wczoraj było w porządku. Sprawdziłam też, że oprócz tego pacjenta nikt inny nie kupował tego leku.
- Matko święta! Marcela, muszę szybko go odnaleźć! - zaczynasz panikować. Szybko spisujesz adres mężczyzny i ile sił w nogach biegniesz pod odpowiednie drzwi. Na twoje szczęście ktoś wychodzi z klatki, więc chwytasz za klamkę i bezpośrednio wchodzisz do wewnątrz. Nie czekasz na windę, tylko pokonujesz kolejne schody, aż w końcu docierasz na piąte piętro. Zziajana schylasz się w pół, by nabrać powietrza. Pukasz do drzwi raz po raz, jednak spotykasz się z głuchą ciszą.
- Pani kogoś szuka? - wychodzi starsza pani z mieszkania obok.
- Przyszłam do pana Bartosza, mam pilną sprawę, ale chyba go nie zastałam. - próbujesz udawać i silisz się na uśmiech. Nie powiesz kobiecie, że pomyliłaś leki i dałaś temu człowiekowi podwójną dawkę. Nawet nie chcesz wyobrażać, co mogło się stać, gdy zażył leki.
- Minęłam się z nim jakieś dwie godziny temu. On wracał, ja wychodziłam do kiosku. Na pewno jest w środku.
- Dziękuję pani bardzo. - może niezbyt to eleganckie, ale kończysz tę rozmowę, która wlała w ciebie wiele wątpliwości, bo jeśli rzeczywiście Bartosz zażył leki… Ponownie dzwonisz dzwonkiem i pukasz coraz mocniej w ciemno brązowe drzwi. Bezskutecznie. Osuwasz się na podłogę, jednak w głębi masz krzty nadziei, że może mieszkanie jest puste. Przecież sąsiadka nie musiała widzieć, że on wyszedł. Co sekundę twoją głowę przechodzą sprzeczne myśli, przecież równie dobrze mogło stać się coś najgorszego.
                                                         

Witam :)
Teraz nastał taki czas na blogspocie, że za każdym razem będę Wam dziękować, że chcecie ze mną być. Naprawdę dużo, to dla mnie znaczy. ♥
Kolejny za dwa tygodnie.
Ps. pojawiają się tutaj osoby, które czytały PAWŁA? Być może blog zostanie usunięty...  
zaległości nadrabiam

6 komentarzy:

  1. Yyyyyyyyyy? Cholera no! Myślałam, że jednak nie będzie chory!
    Oby Bartuś nie zażył jeszcze tych leków. A przy okazji będzie pierwsze i mam nadzieje nie ostatnie spotkanie głównych bohaterów.
    Rozdział genialny.
    Jak zawsze.
    Pozdrawiam, weny życzę.
    Ola

    OdpowiedzUsuń
  2. ja ci usunę bloga o Pawle!
    Mam wrażenie, że Bartek wcale nie weźmie tych leków. Tzn wykupił je, ale jak to honorowy dorosły mężczyzna dłuższy czas będzie się zastanawiał, czy zacząć je brać. Każdy facet jest taki sam :p
    Nie wiem jak potoczy się pierwsze, a właściwie drugie spotkanie głównych bohaterów, ale coś mi mówi, że Bartosz wyjdzie z tego przy pomocy Oli.
    Pozdrawiam i przepraszam za jakość komentarza

    OdpowiedzUsuń
  3. Przyznam się, że po prostu wiedziałam, że będzie chory. Już przyjęłam ten fakt do wiadomości i jakoś nie chciałam wierzyć, że to się okaże w tym momencie pomyłką. Cholernie mi go szkoda, w żaden sposób sobie na to nie zasłużył. O tej pustej lali nie będę wspominać, bo na nią szkoda słów. Mam tylko nadzieję, że Bartek nie wziął tych cholernych leków. No przynajmniej jeszcze! Bo to, że musi walczyć, to bez dwóch zdań. A coś mi się wydaję, że Ola mu w tym pomoże :)

    Ściskam ♥

    OdpowiedzUsuń
  4. Och, potwierdziło się najgorsze... :(
    Czekam na kolejny!
    An.

    OdpowiedzUsuń
  5. Podpadłaś po raz drugi! :( Kurczę, już miałam jakąś minimalną nadzieję, że ten nowotwór to jakaś pomyłka. Niestety, ale nie ma co się poddawać! Bartek, walcz!
    Na temat Wiktorii nawet się nie rozwodzę. Jest wielkim pustakiem, bez serca. Bo nie wyobrażam sobie, jak można nie być w takich chwilach przy chłopaku!? Choć są jakieś plusy ;p Czekam na wejście Oli. I nawet nie próbuj mi tutaj wymyślać, że Bartek zażył te leki, bo się zapłacze przed tym monitorem :(
    Oj, Coquette z jednej strony, tak się cieszę, że dodałaś nowy rozdział, z drugiej smucę jego przebiegiem, jeszcze tym końcem, a z trzeciej strony ubolewam, że nowość aż za dwa tygodnie! :(
    Mimo wszystko ściskam Cię mocno!
    Pozdrawiam, Ala :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Kiedy tak czytałam i czytałam, to w głowie układał mi się następujący scenariusz:
    1. Bartek przychodzi do apteki.
    2. Ola jest nim zauroczona lub byc może rozpoznaje w nim znanego siatkarza.
    3. Między nimi nawiązuje się rozmowa, iskry się sypią, on zostawił portfel czy coś... i tak dalej...
    A Ty co? Znowu mnie zaskoczyłaś i napisałaś coś, czego w ogóle się nie spodziewałam. Nie-ład-nie, Coqu, nieładnie... :P
    Cóż, mam nadzieję, że Kurek nie zażył jeszcze wykupionego leku, i że niebawem otworzy drzwi do swojego mieszkania (i być może też serca? :) ).
    ściskam i całuję :*

    OdpowiedzUsuń